.

Rozdział 10

______________________________________________________
- Elise! - Wrzasnął nagle Harry przedzierając się przez głośny, monotonny pisk. Zaczął płakać. Płakać jak dziecko. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do lekarzy stojących nad łóżkiem dziewczyny. Zapłakany Harry także starał się podejść bliżej. W jednej chwili zerwał z siebie wszelkiego rodzaju bandaże i trzymające go 'rurki'. Rozerwał lekko dłoń, która podłączona była do 'motylka'. Zaczął krwawić. Przedzierając się przez lekarzy dobiegł do łóżka siostry i położył na niej mokrą od łez głowę.
- ZABIŁEM JĄ! ZABIŁEM! Kocham cię Elise! Nie zostawiaj mnie! Nie zosta... - Tutaj płacz całkowicie przerwał jego "przemowę". 
- Nie zabiłeś jej. - Odparł spokojnie lekarz. W moich oczach łzy czekały aż będą mogły spłynąć wartkim strumieniem po czerwonych policzkach. Tylko Amanda wciąż siedziała na łóżku szpitalnym oparta dłońmi o pościel. W pewien sposób wyrażała jakiś żal i smutek, ale wyglądała na obojętną. Była dziwna. D-z-i-w-n-a. Nie wyrażała wobec nas współczucia. Chociażby wobec Harrego... Siedziała wpatrując się swoimi zielonymi oczami w całą szopkę, która odbywała się właśnie wokół martwego ciała Elise.
Klękłam. Dotknęłam jej dłoni po czym ścisnęłam ją mocno. Była bezwładna. Nie mogła się opierać. Rozpłakałam się mocniej, kiedy spojrzałam na jej buzię. Wciąż piękna, ale bardziej blada i ponura niż zwykle. Zamknięte oczy mroziły krew w żyłach. Była dla mnie jak Rose, z którą utraciłam kontakt. Jak przyjaciółka do zwierzeń. Jak... Moje myśli także wypełnił potok łez, który szybko zmienił się w cały ocean. Obejrzałam się na Amandę. Miała szklane oczy od łez i przygryzała drżącą wargę. Wstałam i usiadłam obok niej. Spojrzała się na mnie swoim przeszywającym spojrzeniem pełnym bólu, po czym zatrzymała swój wzrok na chłopaku, którego lekarze próbowali opatrzyć i na nowo podłączyć do kroplówki.
- On ją zabił? - Zapytała pusto i niemal bezgłośnie.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Siedziałam więc cicho, a Amanda raz po raz spoglądała się na mnie z nutką nadziei, że jej powiem, że wyjaśnię jej to wszystko... Ale się nie doczekała. W sumie sama miałam ochotę zadać komuś to pytanie.

Wychodząc ze szpitala Harry klęknął jeszcze przed łóżkiem Elise i położył głowę na nowej, pachnącej fiołkami, a może też miodem pościeli. Westchnął głęboko. Czułam mnóstwo smutku w każdym jego ruchu, w każdym oddechu i z każdym krokiem coraz trudniej było mu się utrzymać na nogach. Amandy nie było. Generalnie nikt nie spodziewał się, że będzie nocowała w szpitalu skoro nic jej nie jest. Tak też się stało. Pożegnała się pod wieczór, ledwie kiedy lampy na dworze zaczęły świecić pomarańczowożółtym blaskiem. Obserwowałam ją bacznie przez szpitalne okno. Wsiadła do żółtej taksówki i odjechała w stronę John Street co oznacza, że w stronę przeciwną niż dom Harrego.
Podniosłam z ziemi połamany długopis i wyrzuciłam go do kosza na śmieci. Harry także sprzątał miejsce, z którego zaraz mieliśmy spokojnie wyjść. Spokojnie, trzęsąc się, zostawiając tutaj członka "naszej" rodziny. Pozostawiając kogoś ważnego...
- Danielle... - Zaczął Harry swoim niskim, bardzo męskim, ale załamanym przez łzy i cierpienie głosem.
- Tak? - Spytałam nie przestając porządkować sali szpitalnej.
- Ty mnie nie opuścisz, prawda? - Spytał drżącym głosem. Teraz odwróciłam się słysząc jego głos. Każde, pojedyncze słowo wypełnione było bólem, żalem, cierpieniem, łzami, tęsknotą...
- Nie zostawię cię, obiecuję. - Powiedziałam. Czułam, jak ciarki atakują moje ciało.
- Obiecujesz? - Ton jego głosu był już delikatny, jakby nie chciał wyrządzić mi krzywdy.
- Obiecuję.
Harry zbliżył się do mnie. Staliśmy twarzą w twarz, choć nie do końca. Spoglądałam co chwila w górę, aby zobaczyć jego hipnotyzujące, piękne, duże oczy. Ostatecznie on spuścił głowę. Odgarnął włosy z mojej twarzy po czym przysunął się jeszcze bliżej. Motylki w brzuchu. Jedyne co wtedy czułam. Wspięłam się na palce, dzięki czemu nie musiał się już tak bardzo schylać. Błądził wzrokiem po mojej twarzy dokładnie ją analizując. Położył swoją dużą, ciepłą dłoń za moim uchem i przylgnął wargami do linii mojej szczęki. Składał wzdłuż niej miliony niewielkich, namiętnych pocałunków, a gdy ostatecznie natknął się na moje wargi poczułam się niesamowicie. Uczucie nie do opisania ogarnęło moje ciało od stóp do czubka głowy. Zamknęłam przedtem otwarte oczy. Poczułam się bezpieczna, kochana, ale wciąż miałam w głowie obraz Amandy i myśl 'Zakochańce!'. Nie wiedziałam co robić. Póki co odwzajemniałam długi, przyjemny pocałunek.


3 komentarze: